• warning: Illegal string offset 'files' in /home/platne/serwer142769/public_html/Nowykatalog/sn.org.pl/modules/upload/upload.module on line 273.
  • : The each() function is deprecated. This message will be suppressed on further calls in /home/platne/serwer142769/public_html/Nowykatalog/sn.org.pl/includes/menu.inc on line 1541.
  • : implode(): Passing glue string after array is deprecated. Swap the parameters in /home/platne/serwer142769/public_html/Nowykatalog/sn.org.pl/includes/common.inc on line 193.

Grzesiek, alkohol i Świadkowie Jehowy

Moja rodzina

Jakiś czas temu stuknęła mi czterdziestka. Mam na imię Grzegorz. Urodziłem się i wychowałem w rodzinie katolickiej. Moja mama była wierzącą i praktykującą katoliczką. Ojciec natomiast nigdy nie chodził do kościoła. Był alkoholikiem. Mama starała się przekazać nam Boga tak, jak sama Go rozumiała, tzn. kojarzyła Boga z kościołem, obrazami i figurami. To wszystko było dla niej świętością.
Jak wspomniałem, ojciec mój był alkoholikiem. Ciągle pił, awanturował się tworząc mnie, bratu i matce prawdziwe piekło na ziemi. Nie mieliśmy łatwego dzieciństwa. Mama nie miała dla nas czasu, ponieważ musiała zarabiać na życie i dom. Często ojciec zabierał zarobione przez nią pieniądze. Mama pracowała na dwóch etatach więc rolę naszej matki przejęła ulica. Tam rozpoczęła się nasza "edukacja".

 

Blizna na całe życie

Ja wiele czasu spędzałem u mojego dziadka, który był wspaniałym człowiekiem był wierzący, aczkolwiek widział Boga nie w religii, ale w Jego stwórczym dziele. To właśnie on uczył mnie, że Bóg to nieskończona miłość, dobroć i mądrość. Człowiek, który nigdy nie chodził do kościoła, a jednak bardzo kochał Boga i tą miłość starał się mi przekazać. Moja mama, jako wierząca i praktykująca katoliczka wychowywała nas na ile starczało jej czasu, ale dbała, abym chodził na religię. Kilka dni przed moją pierwszą komunią ksiądz w okropny sposób wykorzystał mnie seksualnie i powiedział, że nie wolno mi o tym mówić nikomu, w przeciwnym razie będę miał grzech śmiertelny, komunia będzie unieważniona, a ja pójdę do piekła. Czułem się strasznie. Przez dwa dni nie byłem w stanie się do kogokolwiek odezwać. Nie mogłem jednak dłużej tego znieść, więc podzieliłem się tym z osobą, na której najbardziej polegałem. Wiedziałem, że mnie zrozumie i będzie dla mnie wsparciem. Ufałem jej. To moja mama. Niestety - pomyliłem się. Moja mama miała oczy i serce zaślepione przez religię. Zbeształa mnie, że śmiem opowiadać takie bzdury i że mówię to, dlatego, bo "nie chce mi się chodzić na religię". "Ksiądz, to osoba święta i nie wolno na niego mówić takich rzeczy, bo pójdziesz do piekła" - tłumaczyła mi mama. Ze swoim problemem zostałem, więc sam. Moje wsparcie to z jednej strony ojciec alkoholik, który się mną w ogóle nie interesował, z drugiej stromy mama, fanatyczka religijna.
W dniu pierwszej komunii czułem się podle. Nienawidziłem kościoła, bałem się Boga, a jednocześnie gardziłem Nim. Po komunii nie chciałem ani jednego, ani drugiego. Nie chciałem chodzić na religię. Gdy matka mnie tam zaprowadzała, uciekałem stamtąd. Uciekałem też z domu.

 

 Alkohol - mój "wierny przyjaciel"?

Nie miałem wsparcia w najbliższych mi osobach, więc sam znalazłem sobie przyjaciela. Mając "dobre wzorce" w domu, bardzo szybko zacząłem własną "przygodę" z alkoholem i uzależniłem się. Mając 22 lata postanowiłem założyć rodzinę, a pół roku później byłem już na leczeniu odwykowym. Życie moje, żony i dzieci było piekłem z powodu mojego uzależnienia. Nie widziałem sensu życia. Z jednej strony nie wierzyłem w Boga katolickiego, z drugiej pamiętałem Boga, którego pokazywał mi dziadek. Odnajdowałem Go w przyrodzie, w jego stworzeniu i coś do Niego mnie ciągnęło. Raz pragnąłem dziękować Mu za liście, drzewa, ptaki., innym razem przeklinałem za moje zniewolenie alkoholowe, dzięki któremu stworzyłem piekło sobie i swojej rodzinie.
Moja żona wychowała się w Domu Dziecka i z Bogiem też wiele wspólnego nie miała. Jej dzieciństwo i młode lata można porównać do koszmaru. Ja, alkoholik, nie dałem jej też nic dobrego. Przeciwnie, w 1989 roku byłem już po drugim leczeniu odwykowym w Rybniku. Mój stan pogarszał się coraz bardziej. W szpitalu lekarz psychiatra podsumował, że "jeśli Bóg mi nie pomoże, to już nikt inne nie jest w stanie tego zrobić".

 

Światełko w tunelu?

Pewnego dnia do naszych drzwi zapukali Świadkowie Jehowy. W pierwszej chwili chciałem zamknąć drzwi, ale nie wypadało, bo jednym ze stojących był mój znajomy. Znałem go wcześniej jako człowieka, który też lubił wypić i zabawić się - teraz, w garniturze, krawacie i z piękną kobietą stał przede mną jak całkiem inny człowiek. Zaprosiłem ich do środka i zapytałem, dlaczego teraz inaczej wygląda. Stwierdził, że to Bóg Jehowa zmienił jego życie i z moim też może to zrobić. Długo rozmawialiśmy o tym, co Bóg może zrobić już teraz, o tym, że w nowym świecie, który niedługo będzie tu, na ziemi, Bóg usunie wszystkie choroby i. chorobę alkoholową też. W tym nowym świecie mieszkać ma sprawiedliwość. Na pożegnanie zostawili mi strażnicę. Na jej okładce był wspaniały, nowy świat, gdzie ludzie i zwierzęta żyją razem w zgodzie, gdzie nikt nie choruje i nie starzeje się, gdzie nie ma wojen, a wszyscy się kochają. To było to, o czym przecież zawsze marzyłem. Czy chciałabyś żyć kiedyś w takim świecie? - zapytałem mojej żony. Tak, ale czy to możliwe? - odpowiedziała. Od tej pory ŚJ odwiedzali nas regularnie, a po roku, kiedy dostaliśmy własne mieszkanie, rozpocząłem z nimi studium biblijne w oparciu o książkę "Będziesz mógł żyć wiecznie w raju na ziemi". Żona przyłączyła się od drugiego spotkania. Ich nauką byłem tak zafascynowany, że zaproponowałem studium dwa razy w tygodniu z uwagi na to, że jak twierdzili Świadkowie "czas końca jest bliski i możemy nie zdążyć oddać swojego życia Jehowie, a do tego potrzebna jest wiedza".
Zmieniałem swoje życie. Przestałem pić a zacząłem chodzić na grupę samopomocową dla niepijących alkoholików. Rzuciłem papierosy. Zrobiła to również moja żona, której życie też się zmieniało. Po roku ja i Beata byliśmy już ochrzczonymi Świadkami Jehowy. Byłem zafascynowany "nowym życiem" i ludźmi, którzy byli teraz moimi braćmi. Regularnie, trzy razy w tygodniu chodziliśmy na zebrania w Sali Królestwa. Zabieraliśmy też troje naszych chłopców. Czy tego chcieli, czy nie - musieli tam chodzić. Oczekiwałem od nich, że przez dwie godziny zebrania będą zachowywać się cicho i wzorowo. Gdy byli niegrzeczni, po powrocie do domu byli karceni za byle głupstwa, bo przecież uczono mnie, że "nienawidzi swego syna, kto go nie karci". Dzisiaj wiem, że z piekła alkoholowego stworzyłem moim dzieciom inne, piekło religijne w "jedynej, prawdziwej organizacji Bożej".

Jak wspomniałem, w tamtym czasie wszystko jeszcze wyglądało wspaniale. Zgromadzenia, na które jeździliśmy z całą rodziną sprawiały mi radość i motywowały do służby dla Jehowy. Zostałem pionierem pomocniczym i dużo głosiłem. Po roku bracia mianowali mnie na sługę pomocniczego. Regularnie rozprowadzałem ok. 100 książek i czasopism, prowadziłem też kilka studiów biblijnych. W tym czasie zbór zaczął się rozrastać tak, że bracia postanowili podzielić zbór na dwa zbory i wtedy dopiero zobaczyłem, ze dzieje się coś nie tak.
Zostałem zaproszony przez Brata Starszego, który został przydzielony do zboru, w którym i ja się znalazłem. Powiedział mi, że wysuwa moją kandydaturę na Starszego, ponieważ teraz został sam przeciwko dwom braciom, z którymi już walczy kilkanaście lat i ja - w zamian za braci, którzy zostali w tamtym zborze - mam pomóc zniszczyć tych wrogów. Byłem wstrząśnięty tym, co usłyszałem. Poczułem się wykorzystany do czegoś tak ohydnego. Do tego czasu myślałem, że bracia służą sobie nawzajem, a nie walczą ze sobą. Opisałem tę sprawę Bratu Obwodowemu, który gdy przyjechał do zboru. Owoc jego wizyty to zdjęcie "walecznego brata" z funkcji, napomnienie kilku innych i zapewnienie mnie, że teraz wszystko się poprawi. Niestety, zamiast poprawy, atmosfera w zborach była coraz gorsza, a sam zostałem czarną owcą. Niektórzy bracia przestali się z nami witać, nie tylko ze mną, ale i z moją żoną i dziećmi. To, co miało być dla mnie nadzieją, stało się kolejnym cierpieniem.

 

Człowiek, który pomógł mi myśleć

Pewien pan, do którego często nosiłem czasopisma zaprosił mnie do domu na rozmowę o Bogu i Biblii. Ja byłem pewny, że w szermierce na argumenty biblijne wygram każdą rozmowę. Człowiek ten pokazał mi w Biblii pewne miejsca i zadeklarował, że o ile udzielę mu sensownych odpowiedzi, jest gotów rozpocząć studium ze Świadkami. Jakie miejsca mi pokazał? Dzieje Apostolskie 4:12. W odpowiedzi na to ja pokazałem mu List do Rzymian 10:13 gdzie napisane jest, że "kto wezwie imienia Jehowy będzie wybawiony" (wg. Przekładu Nowego Świata).
On jednak zachęcił mnie, aby ten sam fragment przeczytał w kontekście sąsiednich wersetów od 9 do 17 i tutaj pojawił się problem, bo kontekst wskazywał na Jezusa, nie na Jehowę. Pokazał jeszcze coś więcej, że Jezus jest Bogiem a jego uczniowie modlili się do Niego (Jana 20:28; Dzieje 7:59), że nie ma On tu na ziemi żadnego "kanału łączności" w postaci niewolnika wiernego i rozumnego, bo to ON jest jedynym pośrednikiem. Po spotkaniu byłem w szoku. Po raz kolejny czułem się oszukany i wykorzystany. Skontaktowałem się ze Starszymi i podzieliłem swoimi wątpliwościami. Ich odpowiedzi były wykrętne i w rzeczywistości nic nie wyjaśniły. Ostrzegli tylko, bym nie kontaktował się więcej z tym "odstępcą", bo chce mnie odciągnąć od Boga. Od tego czasu sumienie nie dawało mi spokoju. Ciągle w głowie miałem wcześniej zacytowane wersety jednocześnie mocno wierzyłem i kochałem Boga. Musiałem coś z tym zrobić.
Wysłałem list do Nadarzyna i podzieliłem się moimi wątpliwościami błagając wręcz o odpowiedź. Nigdy jej nie otrzymałem. Zamiast tego odwiedzili mnie Starsi z pasterską wizytą i bez żadnych wyjaśnień oznajmili, że nie jestem już sługą pomocniczym. Ostatecznie miało chodzić o to, że chodzę na grupę Anonimowych Alkoholików i odmawiam modlitwę "o pogodę ducha" trzymając się za ręce reprezentantów fałszywej religii - religii szatana.
Polecono mi zaprzestanie uczęszczania na te spotkania, a w razie dalszego pozostawania w tym "grzechu" zostanę wyłączony. Moje samopoczucie było w beznadziejnym stanie. Przestałem chodzić na spotkania AA i. do zboru ŚJ. Moja żona zobaczyła, do czego jest zdolna organizacja ŚJ i również zaprzestała kontaktu ze zborem. W tym czasie nie byliśmy jeszcze wyłączeni. Sąsiedzi mówili, że Świadkowie wypytują o nas, czy nie piję i czy prowadzimy się moralnie. W zborze mówiono o nas, że zostaliśmy Świadkami, ponieważ "liczyliśmy na korzyści materialne ze strony Organizacji Bożej". Byliśmy zszokowani. Jakiś czas później moją żonę odwiedził Komitet Sądowniczy wyłączając ją za rzekome palenie papierosów. Wyrok przyjęła bezboleśnie, bo jak twierdziła "nie chce już być niewolnikiem niewolnika". Przywódcy nie mieli konkretnego powodu, aby i mnie wyłączyć z organizacji, więc sam poprosiłem na piśmie, aby nie uważano mnie już za Świadka Jehowy. Tak zakończyłem swój udział w Organizacji Świadków Jehowy. Znowu zostałem sam, choć nie całkiem. Przypomniał mi się stary "wierny przyjaciel".

 

Życiowych koszmarów ciąg dalszy

Zwątpiłem w istnienie Boga i po pewnym czasie wróciłem na nowo do picia. Chociaż miałem kochającą żonę i czworo dzieci, które potrzebowały ojca, nic już nie miało dla mnie sensu. Dzieci na religię nie posyłałem z obawy przed tym, by i im nie przytrafiło się to, co mnie. Alkohol powoli prowadził mnie do śmierci, a rodzinę do zagłady. W tym czasie zaliczyłem jeszcze jeden zamknięty zakład odwykowy, który nic mi nie zmienił. W grudniu 2002 wpadłem w 30 dniowy ciąg alkoholowy, podczas którego wypiłem 113 butelek wódki. To był prawdziwy koszmar. Nie jadłem i nie spałem. Próbowałem popełnić samobójstwo, ale się nie udało. Chciałem zapić się na śmierć, ale butelka wódki wystarczała mi tylko na 6 minut snu. Nawet nie potrafiłem się zabić.

Coś, co zmieniło moje życie

Dłużej już nie mogłem i zrobiłem coś, co wydaje się dziwne, jak na byłego Świadka Jehowy. Wstałem z łóżka i uklęknąłem na swoich kolanach. Zacząłem się modlić. Moja żona patrzyła, co się dzieje, podczas gdy ja krzyczałem: "Panie Jezu! Zrób coś ze mną. Oddaję Tobie moje życie. Pomóż mi się zabić. Nie chcę już być najmądrzejszy. Zrób z moim życiem to, co Ty uważasz. Bez względu na to, co się stanie, godzę się z tym. Proszę Cię o pomoc, Panie Jezu. Chcę umrzeć, ale nie moja wola, lecz Twoja niech się dzieje, Panie. Jeżeli jednak pozwolisz mi żyć, to ja zrobię wszystko, czego Ty będziesz ode mnie wymagał". Trudno to jakoś pogodzić. Jezus i modlący się do Niego Świadek Jehowy. I wtedy. przyszedł. Wszedł do mojego życia, w którym rozpoczęły się dziwne rzeczy. Rano, wbrew swojej woli znalazłem się na odtruciu w Szpitalu Psychiatrycznym w Andrychowie. Mój organizm był tak wykończony, że lekarze nie mogli sobie dać ze mną rady. Spędziłem tam 22 dni.
Do szpitala przyjeżdżała chrześcijańska grupa "Elim" z Wisły, która przynosiła ludziom takim jak ja, Jezusa Chrystusa. Podczas jednego ze spotkań jako jedyny wyszedłem na środek i publicznie modliłem się powierzając moje życie Jezusowi.
Po odtruciu w Andrychowie znalazłem się na leczeniu odwykowym w Bulowicach, gdzie ukończyłem terapię. Podczas leczenia uczęszczałem na wszystkie grupy wsparcia - do zielonoświątkowców, katolików i właściwie wszędzie tam, gdzie mogłem modlić się do mojego Jezusa. Postanowiłem, że gdy wyjdę z Bulowic poszukam ludzi - nie religii - z którymi mógłbym mieć społeczność w Chrystusie. Po wyjściu z ośrodka zacząłem realizować to, co mój Pan ode mnie wymaga. Codziennie czytałem Pismo Święte i chodziłem na grupy wsparcia dla niepijących alkoholików. Tak jest do dnia dzisiejszego. Po około półtora roku mojej trzeźwości ciężko się rozchorowałem. Dowiedziałem się, jestem śmiertelnie chory na raka trzustki. Po pobycie w kilku szpitalach i klinikach oceniono, że zostało mi niewiele życia. Cóż, postanowiłem, że pomimo tej przygnębiającej wieści nadal będę realizował obietnicę daną Bogu.
W jakiś sposób dowiedziałem się, że w jednym z mieszkań spotykają się ludzie, których łączy jedno - Jezus! Nie żadna religia czy organizacja. To Jezus jest jedynym Panem, który uwalnia, wyzwala i uzdrawia. Tak trafiłem do Chrześcijańskiej Społeczności. Spotkałem tam ludzi, których znałem wcześniej. Zostali uwolnieni z narkotyków, alkoholu i innych zniewoleń - ludzi, z którymi dzisiaj mogę mieć społeczność w Chrystusie.
Na jednym z nabożeństw opowiedziałem moim Braciom o mojej chorobie nowotworowej i wszyscy modliliśmy się w tej sprawie powierzając Jezusowi moją chorobę. W ciągu jednej nocy straszliwe ataki bólu ustąpiły. Poddałem się dalszym badaniom tomografii i rezonansowi. Okazało się, że pod względem onkologicznym jestem całkowicie zdrowy. Lekarze nie potrafili wyjaśnić, co się stało. Wcześniej tomografia, rezonans i biopsja wykazały guza złośliwego, który według nich nie był operacyjny - teraz zniknął całkowicie. Ja wiem, że to Pan Jezus, który tak jak 2000 lat temu uwalniał z chorób i śmierci, tak i dzisiaj żyje i to On uwolnił mnie i nie pozwolił umrzeć, bo widocznie mam tu jeszcze coś do zrobienia. Poszedłem, więc do ludzi takich jak ja - ludzi zniewolonych przez alkohol i religię, bo jest ktoś, kto może im pomóc, a tym kiś jest Jezus Chrystus, żywy Bóg, który żyje i uwalnia.
Dzisiaj sam mówię ludziom, że jest Jezus i On może im pomóc. Tutaj warto zaznaczyć, że od 1998 roku do dziś ŚJ nie odwiedzili naszej rodziny i nie udzielili żadnego wsparcia. Poczuliśmy się jak śmieci, które nikomu nie są potrzebne. Nawet nasze dzieci zostały oszukane i odrzucone. Nikt się nimi nie zainteresował, a przecież też chodziły do zboru. Tak działa organizacja ŚJ. Uważam, że jest do "bezduszny twór", który miałem okazję poznać od środka. Jezus powiedział, że "po tym poznają, żeście uczniami moimi, jeśli miłość wzajemną mieć będziecie". Co się stało z tymi słowami w praktyce? Gdzie jest miłość Świadków Jehowy?

 

Zakończenie

Do napisania tego świadectwa skłoniła mnie miłość do ludzi, którzy - jak ja kiedyś - są zagubieni i szukają pocieszenia w organizacji ŚJ. Proszę też ludzi, którzy w tej organizacji się znajdują, a których nadal kocham - PRZEBUDŹCIE SIĘ i otwórzcie wasze serca, oczy i uszy na Jezusa i Jego Słowo! Nie książki i gazety wydawane przez "niewolnika z Brooklynu.
Dzisiaj jestem szczęśliwym człowiekiem. W czerwcu 2005 roku publicznie oznajmiłem to, że Jezus zdjął mi "religijne okulary" i uwolnił mnie od alkoholu i choroby nowotworowej. Utopiłem starego Grześka w nurtach rzeki Soły, a wyszedłem jako dziecko Boże gotowe do spełniania tylko Jego woli. Dzisiaj wiem, że Jego wolą jest, by ludzie byli szczęśliwi i wolni. Moja żona i trzech synów też chodzą za Jezusem, ale już nikt ich do tego nie zmusza. Czytają Słowo Boże i poznają wspaniałego, miłującego Boga. Ja, zgodnie z tym, do czego powołał mnie Jezus, pomagam ludziom zniewolonym prze alkohol i religię w poznawaniu prawdy, którą jest Jezus. To On uwalnia ze wszystkich zniewoleń.
Od trzech lat dzięki Jezusowi prowadzę szczęśliwe, wspaniałe życie zgodne z Jego wolą, czego wszystkim zagubionym serdecznie i z całego serca życzę.

Apteka Kocmyrzowska https://zdrowienaty.pl/ https://dawgz.ai